Długo nosiłam się z zamiarem założenia bloga i... w końcu jest. Ostatecznym (i nareszcie skutecznym) bodźcem, który pchnął mnie w tym kierunku stała się chęć nauki języka na wszelkie możliwe sposoby. Z naciskiem na wszelkie możliwe :-)
Jeszcze dwa lata temu gdyby ktoś powiedział mi, że będę mieszkać za granicą i samodzielnie uczyć się francuskiego - nie uwierzyłabym. Warto podkreślić, że samodzielna nauka języka jak i mieszkanie we Francji można potraktować jako równie abstrakcyjne w moim przypadku.
Otóż, moja przygoda z francuskim rozpoczęła się w liceum. Pełna zapału, entuzjazmu i wiary w swoje nieograniczone możliwości przyswajania wiedzy - wybrałam langue francaise jako drugi język. Oczami wyobraźni widziałam siebie biegle władającą tym pięknym językiem, tłumaczącą teksty Aznavoura i Dassin... Niestety. Już po pierwszym miesiącu nauki zaczynałam żałować swojej decyzji, a po pół roku zapałałam desperacką chęcią ucieczki.
Zwykle w takich przypadkach obwinia się nauczyciela, nie będę więc szczególnie oryginalna. Swoją nauczycielkę francuskiego wspominam przede wszystkim jako niezainteresowaną naszymi postępami w nauce, czego najlepszym dowodem było moje balansowanie pomiędzy oceną dobrą i bardzo dobrą - przy poziomie wiedzy sprowadzającym się do je m'appelle. Tę piękną przygodę z językiem zakończyłam więc w wieku 17 lat, zrażona i przekonana, że każdy inny język, ale już nie francuski!
Pomimo tych niesprzyjających okoliczności moja miłość do Charlesa i Joe pozostała nienaruszona. Po ukończeniu szkoły bardzo romantycznie (jak wówczas sądziłam) postanowiłam sobie, że skoro nie udało mi się samodzielnie przetłumaczyć ich tekstów - pozostaną one dla mnie nieznane. Całkiem serio, do dzisiaj nie mam pojęcia o czym śpiewają, ale śpiewają merveilleux :)
Cały romantyzm Francji zamykał się dla mnie w muzyce. Nigdy nie wyobrażałam sobie siebie spacerującej brzegami Sekwany, delektującej się kasztanami z Placu Pigalle'a, ani wpatrującej się tęsknym wzrokiem w wieżę Eiffla. Prawdę mówiąc na kilka lat nawet zupełnie o tej Francji zapomniałam... Rzadziej słuchałam Aznavoura, a podstawy gramatyki przyswajane w liceum najwyraźniej wyparłam.
Kwestia mieszkania za granicą to osobny temat, który można skrócić do jednego zdania: (notabene stanowiącego tytuł całkiem przyjemnej książki) nigdy w życiu!
Jak to się stało, że moim nowym mottem stało się nigdy nie mów nigdy to temat na inny wpis, ale póki co... o ironio! Je suis en France, a nauka francuskiego zaczyna sprawiać mi nie lada frajdę, czego wyrazem będzie ten właśnie blog :-)
Będę śledzić bacznie Twojego bloga, jestem ciekawa świeżego spojrzenia na ten kraj :)
OdpowiedzUsuńJeszcze pytanko - gdzie mieszkasz?
Pozdrawiam!
Ogromnie się cieszę i dziękuję za odwiedziny! Zaraz idę zajrzeć do Ciebie :) Dopiero rozpoczynam swoją przygodę w blogowym świecie, ale muszę przyznać, że wciąga :) Mieszkam w okolicy Bourg-en-Bresse (Rodan-Alpy)
UsuńOh, Alpy! Zazdroszczę nieco!
UsuńTrzymam kciuki za pisanie (widać, że masz lekkie pióro, fajne przemyślenia, więc nie zmarnuj tego!) i za naukę francuskiego :) Może co jakiś czas zrobisz małe podsumowanie postępów?
OdpowiedzUsuń